JULIAN TUWIM
Konstanty! Jestem, jak wiesz i pamiętasz, starym, wypróbowanym wielbicielem a nieraz entuzjastą Twoich wierszy. Na tle lirycznej dekadencji rzekomo awangardowej i bezładu oraz dezorganizacji artystycznej, znamiennej dla twórczości licznych poetów młodszego niż moje, pokolenia (żeby nie było fałszywych domysłów: NIE o Przybosiu mowa); śród b e ł k o t u bezkarnego niestety, jakim epatują, nie wiedzieć kogo, nieodpowiedzialni za własne słowa „wizjonerzy”, odkrywcy dawno odkrytych ameryk, wzruszająco naiwni naśladowcy lepszych i gorszych poetów francuskich z lat międzywojennych; w obliczu nonszalancji, z jaką Byle Ktoś rzuca Byle Co na przysłowiowo cierpliwy papier, „mając wodę swoją, aby się głębsza wydawała” — na tle tego niewesołego na ogół obrazu naszej współczesnej liryki Twoja, Konstanty, postać jest pięknym i barwnym zjawiskiem Prawdziwego Poety. Takich jak Ty, zaledwie paru jest dzisiaj w Polsce, nawet nie kilku. Najświetniejszego — Lucjana Szenwalda — pochowano niedawno na wojskowym cmentarzu…
Odpowiedzialność! — oto pierwszy dziś, moim zdaniem, obowiązek poety. Harmonijne powiązanie, nawet więcej: a m a l g a m a t odpowiedzialności artystycznej za słowa. Odpowiedzialność — to świadomość, że nasze wiersze czytać będą tysiące ludzi — a w „Przekroju” setki tysięcy; świadomość, że nasze słowa nie spłyną bez śladu, ale mogą utkwić w sercu i umyśle czytelnika — wyjrzyj przez okno: tego przechodnia; a ten przechodzień — to społeczeństwo, to naród, czyli historia, za którą my, poeci, jesteśmy nie mniej odpowiedzialni, niż wodzowie, mężowie stanu i inni aktualnie władzę sprawujący obywatele Rzeczypospolitej. Banał? Żebyś wiedział: najgłębsze, najistotniejsze prawdy brzmią zawsze banalnie.
Do czego zmierzam? Do Twojego wiersza w nr 132 „Przekroju” (chodzi o wiersz Pochwalone niech będą ptaki — przyp. Mój K.G.). Muszę go surowo potępić. Zachwycające są wprawdzie te ptaki, których nóżki złoci słońce i ta noc, jak skrypt chopinowych nut i kobieta (wiem która) „co jak błyskawica zachwyca”… Razem z Tobą sławię Aleksandra Błoka i Tycjana, i komicznego zajączka. I okręty Rzeczypospolitej…
Ale protestuję przeciw lekkomyślnemu pochwaleniu jednym tchem grzesznika i świętego. Świętego — tak. Ale grzesznikom nie wolno Ci udzielać swego poetyckiego błogosławieństwa. Nie wolno nam, poetom, chodzić dziś po świecie z zamkniętymi oczyma i zapadać we franciszkański błogostan wszechmiłości i wszechprzebaczenia. Pozostaw to hipokrytom. Skąd wiesz, Konstanty, kogo sobie ów przechodzień podstawi pod ogólnikowy, nieokreślony termin: „grzesznik”? Może mordercę Milionów Świętych, Milionów Męczenników, zalegających pokotem znane i nieznane mogiły w naszej ojczyźnie? Może bratobójcę? Może złodzieja dobra publicznego, tyjącego z krzywdy i nędzy bliźnich? Wiem dobrze: nie o tych łotrach myślałeś, oddając chwałę grzesznikowi i świętemu. Ale słowo poety, gdy się do serca człowieka dostanie, rozmaite miewa dzieje. Jakże często zupełnie nieprzewidziane! My, czciciele Wielkiej Poezji Polskiej, na Jej hasłach wychowani, najlepiej o tym wiemy. Potężne i groźne w skutkach bywa słowo poety, mój Kostku! Z początku niby nic: rymek, dymek, strofeczka, piosneczka — a po latach: ogień, łomot, huk, wrzask, krew, walące się domy… Nie śmiej się. Nie twierdzę, że z powodu „grzesznika i świętego” wybuchnie wojna lub rewolucja. Chciałem tylko przypomnieć wagę słowa. Słowa, które jak dzieje dowiodły, lubi stawać się ciałem tych dziejów. Więc: pochwalony święty ! Ale grzesznikom — przekleństwo, walka — aż do zwycięstwa.
Z mniejszą już pasją, ale jeszcze Ci coś muszę zarzucić: to, że także sady i ugory zostały przez ciebie jednakowo pochwalone. Nie, mój drogi. Precz z ugorami! Rozorywać je, zasiewać — żeby wszędzie sady, wszędzie urodzajne pola i najbujniejsze plony! Banał? Patrz wyżej. Cześć twórczym, szlachetnym, pożytecznym banałom!
Znajdą się nierzetelni ludzie (ale nie Ty), którzy powiedzą, że się „czepiam” — że tyle słów z powodu jednego. A tak! Masz dowód, co za siła tkwi w poezji: jakie wywołuje reakcje o skojarzenia, jakie w konsumencie wierszy roznieca płomienie.
Bo wierz mi — ze szczerym żarem piszę te słowa. Bo trzeba Ci wiedzieć, Konstanty, że po szesnastu miesiącach od powrotu do Polski pełen jestem takich banałów, jak wiara, nadzieja, miłość do szlachetnych, nienawiść do nikczemnych, młody (na starość) optymizm, nigdy w tym stopniu za lat młodych nie zaznany. Zapytasz może, jak odróżniam szlachetnych od nikczemnych? Grzeszników od świętych? Odróżniam, przyjacielu. Stawało się to z trudem i powoli. Aż się stało ostatecznie, bez żadnych wahań, raz na zawsze. Stało się to nad grobem mojej Matki, zamordowanej przez faszystów. Byli to grzesznicy, Konstanty, straszni grzesznicy.
Julian Tuwim
Ten list, jako otwarty, opublikowany został w 235 numerze „Przekroju” z datą 9 listopada 1947. Był reakcją na wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Pochwalone niech będą ptaki z numeru 132 krakowskiego tygodnika z datą 19 października 1947. Podaje dokładne daty obu numerów „P”, gdyż tylko w traki sposób można przybliżyć datę powstania tego listu. A oto najbardziej znaczące (według Juliana Tuwima) fragmenty wiersza:
Pochwalone niech będą
ptaki
i słońce,
co im nóżki złoci,
pochwalona chwila
odwagi
i zwątpienie w
labiryntach samotności.
Pochwalone szpadel i
pióro,
pochwalona
sytość i głód,
i księżyc
jak Szopen za chmurą,
i noc jak skrypt Jego
nut.
Pochwalone także
pyszne zdrowie
i choroba, co uczy
pokory,
i jednako mucha i
człowiek,
i jednako sady i
ugory.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Pochwalone: grzesznik
i święty,
i serce ludzkie jak
morze odkryte.
A nade wszystko okręty
Rzeczypospolitej.