Gruzja Borys Romanowski — obrazy Gruzji Borys Romanowski — obrazy Gruzji

Borys Romanowski malował Gruzję
w latach 1925-1947

Najpiękniejszy skrawek kuli ziemskiej

Dlaczego caryca Tamara jest podstępna i zła? Mama opowiada o niej takie ciekawe historie… Że ta królowa była nie tylko piękna, ale i mądra… Ale dlaczego nagle wędrujemy do jakiejś odległej krainy, czy nie lepiej zostać w okolicy tamtej, znajomej już sykomory? Jednak Natalia dziś nie chce wracać do tamtej bajki, opowiada inną, o tajemniczej władczyni z jej dalekiego kraju, kochanego w marzeniu jako cząstka jej samej. A kochanego, bo tę gorącą miłość obudził w niej ojciec. Stało się to bardzo wcześnie, kiedy Natalia miała kilka zaledwie lat i rzadko rozstawała się z ojcem — milkliwym, wciąż smutnym i zamyślonym. I bardzo pięknym mężczyzną. Był jakiś obcy w tym dużym domu, wśród licznej rodziny, służby, stałych gości. Mała Nata niemal instynktownie rozumiała smutek ojca. Nie znała jego przyczyny, ale wiedziała, że uśmiech powraca na jego piękną twarz, gdy tylko ona siada mu na kolanach albo wsuwa swoją małą rączkę w jego szorstką rękę, zapraszając w ten sposób na spacer do stajni, do ogrodu i dalej, nad rzekę…

Gdzie Terek w mgieł pierzynie bieży,
W Darialu wrzynając się jar,
Kształt prastarej, wyniosłej wieży
Czernieje na czarnym tle skał.

W tej wieży do chmur, niebotycznej,
Caryca Tamara dom ma.
Jak anioł niebiański prześliczna,
Jak demon podstępna i zła.

[Michaił Lermontow, Tamara, tłum. Krzysztof Rozner]

„To mój ojciec, a twój dziad” — słyszę głos Natalii, choć szczegóły nagle przestają przystawać do niedawnej historii o pięknej Tamarze. Wszystko jak zwykle zaczyna się mieszać, tylko moja mama potrafi tak zaplątać najprostszą bajkę — myślę przytomnie. I płynie opowieść o jakimś dalekim kraju, z którego pochodzi mój dziad, ojciec mamy. To on małej dziewczynce opowiadał o wysokich górach, prastarych zamkach, mieszkających tam księżniczkach o wielkich migdałowych oczach i wąziutkich taliach, o dzielnych witeziach, zakochanych bez pamięci w swoich wybrankach, które jednak często opuszczali, by bronić swego pięknego kraju. A tylu na niego napadało w ciągu stuleci… Bo bogaty, bo jego ogromne góry kryły nieprzebrane skarby. I Mongołowie, i Persowie, i Turcy. I Rosjanie go wzięli pod swój but. Ale nie całkiem. Bo tego kraju tak naprawdę nikt do końca nie podbił, nikt z najeźdźców nie umiał podporządkować sobie dumnych, kochających ponad wszystko wolność Gruzinów. Okrutny pan połowy świata w wieku XIII i XIV, siedmiokrotnie najeżdżający w ciągu dwudziestu pięciu lat małą Gruzję, Tamerlan, czyli Timur Kulawy, choć zrównał z ziemią siedemset miast i osad gruzińskich, spalił większość kościołów, zniszczył wielowiekowy dorobek sztuki i literatury, nie zapanował nad tym krajem, bo nie pozwoliła na to waleczność Gruzinów. Umierając, Tamerlan miał powiedzieć: „Zużyłem całą moją potęgę na podbój Gruzji i nie osiągnąłem celu: ujarzmienia jej”.

I jeszcze słyszę jedną bajkę, także zapamiętaną do dziś. Więcej — będę ją wspominać w ostatniej godzinie mojej ziemskiej wędrówki. Jest piękna i niezwykła jak wszystko, co opowiadała mama:

„Stara gruzińska legenda mówi, że Pan Bóg zebrał wszystkie narody i zapowiedział dzielenie kuli ziemskiej; powstał niewyobrażalny harmider: wszyscy pragnęli otrzymać, co najlepsze. Jedynie Gruzini, nie lubiący tłoku, siedzieli pod drzewem, pili wino, śpiewali i czekali na decyzję. Pan Bóg zorientował się, że rozdzielił wszystkie ziemie, a zapomniał o wesołych i rozśpiewanych Gruzinach. Zrobiło mu się żal tych czarujących kompanów. Zatroskany powiedział: «Rozdzieliłem już wszystkie krainy na kuli ziemskiej. Został mi jedynie niewielki, ale najpiękniejszy zakątek. Są tam malownicze góry bogate w kruszce, urodzajne równiny, przepiękne łąki, niezwykłe wybrzeże morskie. Chciałem tę krainę zachować dla siebie, ale ponieważ zapomniałem o was, jest wasza…»”.

I tak Gruzini stali się właścicielami najpiękniejszego skrawka kuli ziemskiej.

Styczniowy mroźny dzień 1969 roku. Wciąż myślę o rozmowach z mamą, o jej opowieściach, do których wracamy od tylu już tygodni, bo od listopada 1968. O wspomnieniach związanych z jej niezwykłym życiem, i to nie tylko jako żony Konstantego, ale wcześniej, kiedy była śliczną panną Natą, kiedy dominowała w swoim kółku szkolnych koleżanek (bo Natalia urodziła się, by przewodzić), w kółku teatralnym, wśród pierwszych adoratorów, na wycieczkach, które organizowała, na lekcjach fechtunku, jazdy konnej, przy wiosłowaniu łódką po Prośnie, rzece szczególnie pięknej, jakby stworzonej do romantycznych eskapad. Nie, o tym wszystkim, o kolorowych, szczęśliwych latach dzieciństwa panna Nata nie miała (pozornie) nazbyt wiele do opowiedzenia, nie była szczególnie wylewna, nadmiernie rozmowna. Jakby powroty w tamten kaliski czas nie stanowiły ani przyjemności, ani swoistego, liczącego się odskoku od szarego, coraz bardziej ponurego dnia za oknem. Każdą niemal sytuację z przeszłości, każdy obraz majaczący gdzieś pod moimi powiekami muszę budzić w jej pamięci podstępem i podstępem zachęcać do rozmowy. Nie potrafię wciąż znaleźć klucza, aby zechciała stać się chętnym uczestnikiem rozmowy, aby zaczęła w tej rozmowie dominować, błyszczeć, co tak znakomicie potrafi, aby przestała być osobą odpowiadającą jedynie na zadawane pytania, a stała się narratorką swego życia, które dla mnie, jej córki, wciąż kryje same znaki zapytania. Rozmawiamy już tyle tygodni, a w rzeczywistości tkwimy wciąż w tym samym miejscu, drepcemy w kółko wokół banałów, spraw oczywistych. Co robić?

Wciąż mam spory niedosyt. Powiększająca się liczba zapisanych kajetów i nic w nich żywszego, co przecież przeczy osobowości Natalii, tematowi, rozlicznym wątkom… I nagle za sprawą jednej małej książki, a właściwie kilku z niej kartek, sytuacja krańcowo się zmienia. Ktoś z przyjaciół przynosi tomik reportaży zupełnie nieznanego mi autora: Ryszard Kapuściński. I wiele obiecujący tytuł: Kirgiz schodzi z konia… Pierwszy z obrazków opowiada o dalekim kraju rodzinnym przodków mojej Natalii.

„Piękny to kraj, Gruzja.

Z każdego miejsca widać góry. Podniebny Kaukaz, zielone grzbiety Suramu. Słońce pada na śnieżne szczyty kaukaskie, odbija się i oświetla Gruzję. Dlatego promienie słoneczne, zabarwione kolorem śniegu, są tu nie złote, lecz srebrne, jak oprawa starej ikony.

Gruzja to mały kraj, ponad cztery razy mniejszy od Polski. Ale to właśnie porównanie nigdy nie przychodzi tam na myśl. Wrażenie kłóci się z faktami, ponieważ wszechobecność gór zmienia prawa optyki. Gruzja wydaje się ogromna, bezgraniczna jak ocean. Góry pomnażają krajobraz. Na danej przestrzeni równina oferuje tylko jeden pejzaż. Na tej samej przestrzeni góry pokażą dziesiątki, a nawet setki widoków. Wystarczy przejechać kilometr dalej, wystarczy minąć jakieś zbocze, wejść na skałę albo opuścić się w dolinę. Obraz będzie się rozrastać, potężnieć, przekraczać ramy, nabierać nowych wymiarów; w końcu, obracając się niemal w jednym miejscu, zaczynamy odczuwać, że poruszamy się w nieskończoności. […]

Góry kształtują również naturę Gruzina. Gruzin strzeże tajemnicy gór i wierzy, że trzeba je rozumieć. Wie on, że urodził się jako ich strażnik i opiekun i z tego przekonania czerpie najgłębszą satysfakcję. Dlatego Gruzin nie ma w sobie nic z obywatela świata. Jeździ za granicę bez entuzjazmu i niechętnie osiedla się w innych krajach”.

Dla mnie każde zdanie stanowi odkrycie. Tak mało wiem o tym kraju, źródła oficjalnie dostępne są do przesady nudne z martwotą swych informacji, do starej literatury nie mogę wciąż dotrzeć, mama milczy. A tu nagle kilka kartek kogoś, kto tam pojechał, zobaczył coś innego, czego nie umieli dostrzec współcześni mu liczni opisywacze podróżnicy, nie dał się zepchnąć w szablon trasy, tych samych opowieści, rozmówców. Kapuściński sięga nawet do starca Herodota, mędrca zapewne, mimochodem wspominając zamierzchłą przeszłość Kolchidy i Iberii…