Gruzja Borys Romanowski — obrazy Gruzji Borys Romanowski — obrazy Gruzji

Borys Romanowski malował Gruzję
w latach 1925-1947

Biorę tę cienką, a tak wtedy ważną dla mnie książkę i idę z nią do mamy. Daję ją jej bez słowa, a ona zdziwiona tytułem, nieznanym jej nazwiskiem, podnosi na mnie swoje wielkie ciemne oczy, w których kryją się niezliczone znaki zapytania.

— Co to jest? — powtarza z widoczną niechęcią.

— Fantastyczna opowieść o Gruzji — niemal krzyczę, jakbym chciała ją podniesionym głosem przekonać o swojej racji. — Błagam, przeczytaj, potem porozmawiamy, błagam, nie zmarnujesz czasu…

Bez słowa odchodzi do swego pokoju. A ja, cała w podnieceniu, czekam na jej powrót. Jestem przekonana, że tym razem cudowny Kapuściński otworzy jakąś zaczarowaną tamę i Natalia zacznie mówić. Tak długo czekam na ten moment, tak bardzo go pragnę. Tak bardzo chcę z nią powędrować w te przeogromne góry, nad brzeg rwącej rzeki Kury, do wielkiego rozłożystego domu, pełnego ludzi, koni, nawoływań, śpiewów…

Nie wiem, ile mija czasu; moje myśli są gdzieś bardzo daleko, kiedy nagle spostrzegam poważną, zamyśloną twarz mamy. Przez jakieś dalekie stulecia, jeszcze dalsze miejsca, żywe jedynie w mojej imaginacji, przedziera się jej melodyjny niski głos:

— To piękny opis. Znasz tego dziennikarza? Niespodziewanie dużo zobaczył, choć czuje się, że był tam krótko. Ale promień światła — jakim od tysiącleci rozbłyska ta ziemia, jaki przechowuje każdy napotkany tam człowiek — dostrzegł natychmiast. To mądry i wrażliwy autor. Napisze kiedyś ważne książki.

Zalega cisza. Wiem, że tych kilka stroniczek poruszyło ją rzeczywiście i że teraz musi nastąpić to, na co czekam od miesięcy. I nie mylę się.

Pierwsze godziny naszych rozmów upłynęły pod znakiem Gruzji i tego wszystkiego, co zobaczyła dzięki Simonowi Czikowaniemu i innym przyjaciołom w Moskwie, a potem w Tbilisi i Borżomi. Ta przeszłość była w niej na tyle żywa, na tyle wciąż świeża, że pod byle pretekstem wytrysnęła jak ożywcze źródło. Nie chcę przez to powiedzieć, że tym byle pretekstem stał się kilkustronicowy reportaż przyszłego znakomitego pisarza. Nie, bo przecież doskonale wiem, że to dzięki niemu, poruszona trafnością jego zapisków, uwag, konstatacji, urzeczona tonem, jaki potrafił znaleźć dla przekazania tego, co zobaczył, Natalia zdecydowała się opowiedzieć mi nie tylko o swym rodzinnym kraju, o uwielbianym do dziś ojcu, który był z nią tak krótko, o poruszających ją do łez śladach, na które trafiła tam, w górach, daleko od Polski. Zdecydowała się wreszcie — i to było dla mnie najważniejsze — opowiedzieć mi o swoim życiu z Konstantym, moim ojcem, o dniach bardzo szczęśliwych, ale też i o godzinach mrocznych i smutnych, słowem — przekazać mi to wszystko, o czym wciąż nie bardzo miałam pojęcie, a do czego chciałam dotrzeć nie poprzez znane mi już dobrze wiersze, ale przez bohaterkę tej liryki, przez kobietę tak niezwykle kochaną przez mojego ojca. Sprawa Gruzji była dla mnie wówczas zagadnieniem odległym, drugoplanowym, niemal nieistotnym. Ważna jedynie była Natalia, od tego czasu poczynając, kiedy przestała nosić nazwisko Awałow i zamieniła je na Gałczyńska.

Jakże byłam dziecinnie naiwna!

Dopiero kiedy sama pojechałam do Gruzji, kiedy natrafiłam na tropy i znaki moich dziadów, kiedy poszłam ich śladem i potrafiłam w jedną mądrą całość zlepić z opowieściami usłyszanymi od mamy tamtej mroźnej zimy 1969 roku, dopiero kiedy sama przeżyłam nad rwącą rzeką Mtkvari chwile wielkiego, trudnego do opisania wzruszenia, kiedy wreszcie zaczęłam naprawdę rozumieć Natalię, pojęłam, jak ważna w mojej opowieści o niej pozostaje Gruzja. Że jest w ogóle punktem wyjścia do zbudowania wiarygodnego toku narracji, w którym ten daleki, jak do niedawna myślałam, kraj stanowi punkt centralny. Bez niego Natalia nie byłaby Natalią.

— To tak, jakby do ciebie należały całe Tatry, jakbyś, stojąc na najwyższym szczycie, patrzyła na inne szczyty zahaczające o chmury, na doliny, załomy skalne, na skaczące po nich kozice, na wieczne śniegi i myślała sobie: to wszystko należy do mnie! To bajka, ale kiedyś nią nie była — przyciszony i bardzo poważny głos mojej mamy brzmi jakoś niezwykle; mówi do siebie czy i do mnie też? Skąd nagle taka zmiana?

Jeszcze przed miesiącem, jeszcze wczoraj, nagabywana przeze mnie, milczała, nie chciała wracać do lat na zawsze minionych, jakby pragnęła je zachować tylko dla siebie. A przecież przygotowywała mnie do tej chwili częściowego przynajmniej otworzenia się przede mną od dawna, od mego wczesnego dzieciństwa. Zrozumiałam to dziś, kiedy swoją przeszłość sprzed wielu, wielu lat ubieram w słowa, aby opowiedzieć o mojej niezwykłej mamie.

I jeszcze jedno zanotowane zdarzenie z owych godzin poezji, a wówczas będące wstępem do długich opowieści Natalii, którym początek dała Gruzja. „Dopiero na miejscu, w Tbilisi, zrozumiałam, dlaczego stolica kraju moich dziadów do tego stopnia fascynowała europejską bohemę początków XX wieku, tego dziwnego stulecia. Nie bez powodu nazywali ją Paryżem Wschodu. Takie porównania były wówczas w modzie, ale też i coś znaczyły. Mówi o tym śmierć Dagny Przybyszewskiej, muzy tej bohemy, właśnie w Tbilisi, po ucieczce z Polski, kiedy to jej ukochany Stach porzucił ją dla poznanej we Lwowie Jadwigi Kasprowiczowej. Szukała zapomnienia w ramionach wielu mężczyzn, między innymi nieznanego nikomu studenta medycyny, Tadeusza Żeleńskiego. Dla mężczyzn nie przestawała być sfinksem nordyckim. Uciekła, aby zapomnieć, z Krakowa do Tyflisu. Towarzyszył jej zakochany student, Władysław Emeryk, który z miłości, z zazdrości, z zaczadzenia strzelił do Dagny w małym kiepskim hoteliku tyfliskim. A potem — do siebie. Piękna Dagny miała wówczas trzydzieści dwa lata”…

Przywołany raz jeszcze z dzieciństwa Lermontow połączył jak tyle razy wcześniej mój kraj i matki i raz jeszcze przyprowadził nas obie do Polski.

Zaledwie promieniem zórz rannych
Wierzchołki gór wymuskał świt,
Milczenie i mrok nieustanny
Na powrót znaczyły swój byt.
I tylko w dolinie Darialu
Lśnił Terek, ciął ciszę i rwał;
I rącze ścigały się fale,
A wąwóz zmaganiem ich grzmiał.

[Michaił Lermontow, Tamara, tłum. Krzysztof Rozner]

[KIRA GAŁCZYŃSKA, Srebrna Natalia]