LISTY Z PODRÓŻY

Hawr, 25 IV 66

Kijku Kochany. Wczoraj w południe weszliśmy do Hawru, a dziś wieczorem wychodzimy. Прощай Европа! Tu jest już znacznie cieplej, chociaż, jak na koniec kwietnia i na Francję, jeszcze za chłodno. Wszędzie po drodze pogoda była okropna. W Hamburgu padał śnieg, w Rotterdamie — deszcz, w Antwerpii też padało. To oczywiście bardzo, tzn. o kilka dni, opóźniło ładunek. W Rotterdamie i w Antwerpii był „Gałczyński”* w powrotnej drodze do kraju, spędziłam tam oczywiście mnóstwo czasu, chociaż z moich znajomych pozostali tylko starszy mechanik, pierwszy oficer, ochmistrz, radio i jeden pokładowy marynarz. Przyjęli mnie bardzo serdecznie. Kpt. Sztubiński też. Portret ojca wisi tam, gdzie wisiał, w kapitańskim salonie. Jeżeli chodzi o mojego obecnego kapitana, jest to stary opój, nieraz zalany od rana, ale ja osobiście nie mogę na niego narzekać, bo dba o moje rozrywki, załatwia mi samochody, wyprowadza na spacer itd. Zresztą w Rotterdamie cały czas albo spędzałam na „Gałczyńskim”, albo chodziłam po mieście z jego starszym mechanikiem. W Antwerpii Marcinkiewiczowie zawieźli mnie do Brukseli, byłam u nich i na przyjęciu w konsulacie. Ten statek jest zupełnie inny od mojego. Tylko dwie pasażerskie kabiny, zawsze puste. Już Ci pisałam, że mieszkam w bardzo wygodnej „kabinie armatora”, czyli dwupokojowym apartamencie. Nigdzie ani jednej książki Władka, ani jego portretu, ani nic. Jednak pod tym względem „Gałczyński” był wyjątkowy.

W Port Saidzie (za tydzień chyba) będę miała list od Ciebie. Nie mogę się doczekać, śniłaś mi się raz zapłakana — czy aby jesteś zdrowa, moja najdroższa córeczko. Myślę o Tobie i Mikołaju bardzo intensywnie — jak zawsze w rozłące.

Hawr jest potwornie drogi i nieciekawy. Chociaż to olbrzymi port i widzi się w nim ultrastatki, sprawia wrażenie zupełnej prowincji. Absolutnie nie widziałam eleganckich ani ładnych kobiet. Chodzą na szpilkach i noszą potwornie wytapirowane fryzury.

Najmilsze moje dziecko, całuję Cię bardzo mocno. Uściskaj Mikołaja, powiedz mu, że baba wciąż o nim myśli. Twoja mama.

* W styczniu 1966 „Gałczyński” uległ na Atlantyku poważnej awarii silnika. Motorowiec wiózł drobnicę do Nowego Jorku, po wypłynięciu z Kanału znalazł się w strefie silnych sztormów. Kapitan Franciszek Sztubiński z załogą przez dziewięć dni zmagał się z wichurą i falami. Na pomoc pośpieszył kanadyjski holownik „Foundation Vigilant” — takie wiadomości ukazały się w polskiej prasie za PAP. Teraz, widać, styczniowa awaria należała już do historii — przyp. K. G.

Port Said, 4 maja 66, 8 rano

Kochany Kijku! Stoimy od nocy na redzie przed Port Saidem. Przed chwilą przypłynął agent i przywiózł Twój list. Martwię się, że macie taką pogodę i żeście zaziębieni i spracowani. Ja właściwie korzystam z pogody dopiero od paru dni. W Europie był albo śnieg, albo deszcz, trochę cieplej w Hawrze, potem szliśmy przez zimne i jak zawsze rozkołysane Biskaje. Na oceanie trzymaliśmy się brzegów Portugalii i Hiszpanii, 28-go w nocy minęliśmy Gibraltar, gdzie była potworna wichura, i wyszliśmy na Morze Śródziemne. Też nie było za ciepło, chociaż słonecznie. Tu, na początku Suezu, jest już ciepło. Będziemy tu najwyżej jeden dzień. Przez Suez idzie się podobno w „konwoju”, czyli statki zamawiają sobie kolejkę i idą gęsiego. To się odbywa 2 razy na dobę. Kanał ma być szerszy od Kilońskiego, są odnogi i tylko jedna mijanka. Teraz wokół pełno statków: czekają na wejście do Port Saidu. Koło nas stoi Jugosłowianin. Ciągle podjeżdżają łódki. Egipcjanie przywożą na handel jakieś świństwa podobne do wyrobów marokańskich (pufy, poduszki, torebki), ale z tą różnicą, że to dno. Cieszę się, że tyle widzę i że tyle zobaczę, jednak oczywiście nie ma porównania do „Gałczyńskiego” pod żadnym względem. Ładunek zawala nawet cały pokład. W związku z tym jest brudno, wszystko zasmarowane jakimś świństwem i nikt nie sprząta. Obchodziliśmy 1 Maja gremialnie z całą załogą. Pijaństwo było niewąskie, zwłaszcza na górze u kapitana. Ja tu nie piję ani kieliszka, nudno pić z zalewającymi się ludźmi. Natomiast dużo piszę, książka się posuwa i całkiem nieźle. Teraz mamy przed sobą Singapur i Bangkok. Okazuje się, że mamy też Hongkong, z czego się bardzo cieszę, bo to podobno ósmy cud świata. Trzymajcie palce za nasz pobyt w Hajfongu. Trochę mam pietra. W ogóle jak sobie przypomnę elegancję, czystość, nastrój i atmosferę na „Gałczyńskim” — to niebo i ziemia. Przed opojem zamykam się na klucz. Kiedy jest zalany, to niemożliwy. Nie rozumiem, jak można komuś takiemu powierzać statek.

Nie wiem, kochanie, czy zdobędę się na korespondencję. Nigdy tego nie robiłam, poza tym nie chce mi się odrywać od książki.

Kochana moja, droga bardzo, całuję z całego serca. Mama.

PS Nie masz pojęcia, jak ucieszyłam się z listu, bo śniłaś mi się w Antwerpii bardzo źle.

Mikołaju, mój najmilszy chłopaczku!

Dziękuję Ci za parę słów w liście Mamy. Wiem, że dostałeś piątki w szkole, z czego się bardzo cieszę. I że w domu jest telewizor. Niech Ci tylko nie przeszkodzi w nauce i czytaniu książek. Postaram się przywieźć Ci z Japonii coś ładnego. Uściskaj ode mnie ciotkę Bronię. Ciebie całuję strasznie mocno. Baba.

PS Widziałam cudownie piękny statek — bananowiec, turbinowy, niesłychanie szybki: 21 węzłów. My robimy 16. B.

8.5.66 r. 9 rano

W Morzu Czerwonym (ciągle!)

Kochany Kijku! Ten przelot trwa od Hawru już 12 dni. Za dwie godziny mamy być w Dżibuti i nareszcie postój. Bo w Port Saidzie staliśmy tylko na redzie. Dali od razu nam miejsce w ogonku statków i poszliśmy w Kanał Sueski, nie zawijając do portu. Szło ze dwadzieścia do trzydziestu statków. Wąskie to jak Wisła i tylko jedna mijanka. Na tej mijance staliśmy 8 godzin, żeby przepuścić inny konwój statków idący kontrkursem do Europy. Egipt oglądany z pokładu w Suezie to martwa pustynia, piachy, piachy, równina. Z początku były jeszcze jakieś ślady życia — samochody, osiołki, trochę uprawnych pól, wyjątkowo nędznych, potem już tylko pustynia i statki. Było dość chłodno. Za to w Morzu Czerwonym naraz upał, trzydzieści parę stopni w cieniu. Dżibuti to kolonia francuska, mieszkają Etiopi. Wybieramy się z agentem na bazar. Dotychczas wysłałam do Ciebie kartkę i list z Europy i dałam agentom do wysłania list w Port Saidzie. Czyli to, co teraz piszę, to czwarta wiadomość ode mnie. Po Singapurze i Bangkoku idziemy do Hongkongu — pamiętaj o tym w razie, gdybyś do mnie pisała. Tam podobno cudowne sklepy i wszystko za ćwierć ceny. O to zresztą mniejsza, ale wyspa ma być jedną z najpiękniejszych na świecie.

Wczoraj musiałam wyprosić starego opoja z kabiny. Na szczęście nie obraził się, ale mam nadzieję, że zrozumiał. Poza tym wszyscy są dla mnie bardzo mili, już delegacja od załogi prosiła o zrobienie wieczoru poświęconego Twojemu Ojcu. Wiem, że należałoby zacząć od Władka, ale tu nie ma ani jednej jego książki, a ja zbyt słabo znam tę twórczość. Jeżeli to dojdzie do W., chyba mnie otruje skrytobójczo.

Wszyscy mówią, że upały malajskie (Singapur, Bangkok głównie) przewyższają o głowę najgorsze lato w Brazylii — ze względu na potworną wilgotność, do 90 stopni. Powinszować! Tutejszy inżynier, który zna się na klimatach, ciągle spędza mnie z pokładu, mówi, żeby nie żartować z taką temperaturą. Przecież ani próbuję siedzieć na słońcu, chociaż już scyganiałam od samego powietrza. Powieść posuwa się, piszę co dzień po parę godzin.

Kijku najmilszy, zawsze będę pamiętać, że to Ty namówiłaś mnie do obu podróży.

Ciebie i najdroższego chłopaczka całuję bardzo mocno, często mi tęskno za Wami i brak Was obojga. Bronię też ucałuj. Mama.

20 maja, Singapur

Kochany Kijku. Do Singapuru przyszliśmy wczoraj rano, Twój list już czekał z tutejszą pieczątką 15 bm., czyli szedł 10 dni. Przypuszczam, że już dostałaś moje listy z Port Saidu (gdzie nie byliśmy) i z Dżibuti, gdzie byliśmy 5 godzin. Właściwie od 25 kwietnia do 19 maja byłam w morzu. Dziś wychodzimy z Singapuru do Bangkoku. Do Singapuru nie dali mi wejść, bo wielkie mocarstwo złożone z jednego portu dało nam na cały statek 8 przepustek dla marynarzy. To, poza Portugalią, podobno jedyny port, gdzie są takie interesujące chwyty.

O statku już Ci pisałam. Nie umywa się do naszego. Brudny pokład, brudne wnętrza, jeżeli nie wziąć stewarda za ucho, to nie sprzątnie. Załoga bardzo sympatyczna i traktuje mnie serdecznie. Zrobiłam wieczorek Twojego ojca, przy czym sama czytałam wiersze z braku laku. Ale wypadło dobrze. Do paru kum napisałam.

Co do klimatu to ten tropik jest taki, że w porównaniu z nim upały brazylijskie wydają się samą słodyczą. Słońce już nie piecze, ale pali żywcem. Wychodzę gdzieś koło 4-ej po południu i siedzę na pelengowym — tam najwyżej, więc wieje trochę, poza tym jest cień od komina, ale często już po południu uciekam do chłodzonej kabiny tak mokra, że mnie można wyżąć. Właściwie zażywam pokładu dopiero wieczorem. Ma się to zmienić w Japonii, gdzie klimat podobny do europejskiego.

Naturalnie, że najlepiej, gdyby Mikołaj spędził wakacje w Łącku. Ciebie, kochanie moje, ściskam z całego serca. Mama.

Kochany Mikołajku. Spotkaliśmy w morzu (na Oceanie Indyjskim) drugi polski statek „Hanka Sawicka”. Spuścili (oni, nie my) szalupę i przywieźli nam 7 filmów, a nasze, obejrzane na „Broniewskim” po trzy razy, zabrali. Taka wymiana filmów w morzu wygląda bardzo wesoło. Pozdrów ciotkę Bronię. Wiem od Mamy, że jesteś grzeczny i dobrze się uczysz. Całuję Cię z wielką miłością. Baba.