Bangkok, 24 maja

Kochany Kijku! Wczoraj o 9-ej wieczór weszliśmy do Bangkoku i zaraz dostałam Twój list z datą 11 maja. Nie mogłaś jeszcze mieć ode mnie wiadomości. List z Port Saidu wysłałam 4-go, z Dżibuti 8-go, z Singapuru 20-go. Z Dżibuti również napisałam do Drawicza, że mimo poszukiwań nie znalazłam jego notatek (sprzed 12 lat), więc nie szukaj i nie przejmuj się. Cieszę się bardzo z wiadomości o Mikołaju, że uczy się i grzeczny. Masz rację, że chcesz go dać do Łącka, to dużo odpowiedniejsze towarzystwo. Zdaje się, że wrócimy jeszcze pod koniec sierpnia, o ile nie zajdzie nic nieoczekiwanego. Stoimy wszędzie bardzo krótko, w Port Saidzie tylko na redzie, w Dżibuti niecały dzień, w Singapurze półtora. Singapuru w ogóle nie widziałam, bo to wielkie mocarstwo dało 10 przepustek na cały statek tylko dla załogi. Dziś mam być w Bangkoku z przedstawicielem PLO. Stoimy na rzece, bo przy kei nie ma miejsca. Ładujemy na barki. Tą rzeką płynęliśmy cały wieczór, widok był piękny, oprócz statków zmotoryzowane dżonki i sampany. Kupa celników, policja i czarne brygady kręciły się po statku do późnej nocy. Mnie tu przypisali do załogi jako stewardesę. Jutro pod wieczór wychodzimy do Sihanoukville, potem do Hajfongu, gdzie stoi się długo, potem do Hongkongu i już Japonia. Upały nieludzkie, słońce pali, nie ma mowy o siedzeniu na pokładzie w dzień. O owoce bądź spokojna, wszystko obierane, bo nawet jabłka obieram. Prasę dostajemy oczywiście z ogromnym opóźnieniem, bo ostatnio była z pierwszych dni maja. Gdzieś przeczytałam, że umarł też Hieronim Morstin. Leca bardzo żal, to był miły i porządny człowiek.

Do kum po trochu piszę, ale zanim moje kartki dojdą, dużo jeszcze morza przepłynę. Książka ciągle się posuwa, kto wie, czy jej nie skończę na statku, a przynajmniej w 70 procentach. Pasażerów nie ma i chyba nie będzie. Za towarzystwo muszą mi wystarczyć oficerowie. Są zresztą bardzo sympatyczni i nie lubią, i nie szanują starego ochlapusa. Ale przydałaby się jakaś kobieta. W ogóle to wszystko nie ma porównania do mojego pierwszego rejsu. Jednak zobaczę kawał świata i Japonię, a najbardziej się cieszę z Hongkongu. Kochanie, ściskam mocno Ciebie i Mikołaja. Ucałuj Bronię i pozdrów wszystkich, którzy o mnie pytają. Teraz tu pora deszczowa, parno i pada. Podobno w Hongkongu jest lepiej, a w Japonii klimat przypomina włoski. Zobaczymy. Jeszcze raz ściskam i całuję mocno. Mama.

Sihanoukville, 28.5.66

Kochany Kijku! Wczoraj o 18-ej weszliśmy do Sihanoukville, od razu zaczęliśmy wyładunek, żeby dziś o 17-ej wyruszyć do Wietnamu, gdzie mamy być w poniedziałek, czyli 30. Tam możemy postać długo, bo ładunek duży, a rąk do pracy tam brakuje. Nie wiem, czy Twój list do mnie dotrze, bo może być bałagan z pocztą.

Bangkok był wręcz cudowny. Widziałam trzy świątynie, jedna olbrzymia, najstarsza, tzn. z 18 wieku, nazywa się „świątynia złotego Buddy”. Piękne dziedzińce, potwory w maskach z kamienia, kamienne zwierzęta itd. Pozostałe dwie świątynie były sprzed stu lat, czego zresztą nie poznasz, bo identyczna budowa, rogate zakończenia jak na pagodach, materiał budulcowy — półokrągłe ceramiczne płytki. Rzeźby zwierząt i ludzi w maskach i bez — wszędzie te same. Mnisi noszą tam jaskrawopomarańczowe draperie. Wśród mnichów widziałam też 12-letnich chłopców w takichże „habitach” — nie wiem, czy do posługi, czy wychowankowie. Dziewczyny w Syjamie są śliczne i w ogóle strasznie mili ludzie. Śródmieście Bangkoku normalne: wieżowce, kina, banki, stacjonuje 20 000 Amerykanów, którzy tam mają bazy. Ale stary Bangkok, czyli 75 procent miasta, jest zbudowany na palach nad rzeką. Na rzece odbywa się całe życie miasta. Widziałam targ jarzyn, owoców, kwiatów, kapeluszy i drewnianych wyrobów — na łodziach. Wszyscy jeżdżą motorówkami, łódkami, rzeka po prostu wre życiem. Widziałam Święto Łodzi Królewskich. Tych łodzi było dziesięć, każda kilkudziesięciometrowej długości, muzealnie piękne, pokryte rzeźbami, z bardzo wysokim dziobem, zakończonym głową ptaka czy lecącą figurą. W ogóle Bangkok okazał się najpiękniejszy ze wszystkiego, co widziałam na Dalekim Wschodzie. Jest przy tym bardzo rozległy i dżungla tuż-tuż — domki na palach stoją na jej brzegu.

Sihanoukville to malutki porcik z jedną keją na cztery statki. Za godzinę jadę z agentem do miasta, to wyślę ten list. Mój następny będzie z Hongkongu.

Kochanie, Ciebie i Mikołaja całuję bardzo serdecznie i myślę o Was. Uścisk dla Broni. Mama.

Hongkong, 12 czerwca

Kochana moja dziecino. Od siódmej rano stoimy na redzie w Hongkongu. To wielka zabudowana skała. Kei nie ma, wszystkie statki stoją w morzu na kotwicy. Leje deszcz, taka mgła, że prawie nie widać wyspy. Przed chwilą dostałam Twój list z 19 maja. To chyba moja wina, musiałam Cię źle poinformować: najpierw byliśmy w Wietnamie, a teraz w Hongkongu. Stąd do Jokohamy tylko 4 i pół doby drogi. Grunt, że Wietnam mamy już za sobą. Staliśmy w Hajfongu 9 dni — pod strachem bożym, było kilka alarmów. Mieścina nędzna, nudna, nigdzie w okolicy nie można się ruszyć, bo wojna. W drodze od Kambodży do Hajfongu (3 pełne doby) spotykaliśmy po kilka razy na dzień amerykańskie okręty wojenne. Pytały za pomocą sygnalizacji świetlnej, kto, skąd i dokąd. Samoloty amerykańskie latały nad nami też kilka razy, bardzo nisko, równolegle do burty. To przecież tereny wojny. Ale wszystko skończyło się szczęśliwie. Teraz już sama przyjemność: ten piękny Hongkong i Japonia. Pisałam do Ciebie z każdego portu, po Dżibuti z Singapuru i z Bangkoku. To Ty, zdaje się, nie dostałaś mojego listu z Port Saidu, bo ja tak. Z Hajfongu nie pisałam, bo cała korespondencja z Wietnamu i do Wietnamu idzie przez Chiny i dochodzi tylko co któryś tam list. Cieszę się bardzo z wiadomości o Mikołaju.

Mamy dużo filmów, ciągle z kimś wymieniamy, na przykład w Hajfongu były dwa polskie statki. Piszę ciągle książkę, posunęłam się dość daleko, dlatego nie chcę robić korespondencji dla „Expressu” — to by mi bardzo rozbiło robotę. A moje wrażenia (po dwa, trzy dni w każdym porcie) są jednak zbyt chaotyczne i powierzchowne. Takich korespondencji mamy na kopy. Nic ciekawego nie dodam. Notuję wszystko i coś z tym zrobię, ale jako całość. Kijku mój najmilszy, teraz będę czekać na list w którymś z japońskich portów. Całuję Cię z całego serca i Mikołaja. Ciągle o Was myślę. Strasznie jestem daleko. Uściskaj Bronię i pozdrów każdego, kto o mnie pyta. Mama.

PS Możliwe, że wrócę jeszcze w sierpniu.

Mikołajku Kochany. Dziękuję Ci, że pamiętasz o babie. Opowiem Ci dużo o moim rejsie. Bardzo mocno Cię ściskam. Baba.

Jokohama, 21.6.66

Kochany Kijku. Właśnie dostałam od naszego przedstawiciela PLO Twój list adresowany do Tokio (Tokio, Jokohama to właściwie całość), kartkę zbiorową ze Szczecina i list od Haliny Krzyżanowskiej* z afiszem i programem. Bardzo się z tego wszystkiego ucieszyłam. Martwi mnie Twoje zdrowie.

Ja mimo upałów czuję się dobrze, zresztą tu w Japonii jest znacznie chłodniej. Statek jest brudny, bałaganiarski i źle zagospodarowany. Jedzenie niesmaczne, ale to mnie najmniej obchodzi. Na szczęście będą polscy pasażerowie do Gdyni: jakieś małżeństwo z synem i córka ambasadora. Przedstawiciel PLO powiedział, że przyjdą do mnie Japończycy, małżeństwo, znajomi Stasia Salińskiego, i zabiorą mnie do siebie, czyli że zobaczę japoński dom. Napiszę do Ciebie z ostatniego japońskiego portu o wszystkich wrażeniach stąd. Potem mamy Szanghaj (!), a potem już powrotną drogę do Europy.

Jeszcze nigdy nie przeżyłam czegoś tak pięknego, jak wyjście z Hongkongu. Miasto jest na stromej skale, oświetlone wręcz feerycznie, klejnot jakiś, diadem, przy czym czerwonych neonów jest mało, większość to zimne kolory, wszystko jarzy się od świateł, można się zupełnie zaczarować. Zresztą i w dzień to piękne miasto, szalenie żywe (strefa bezcłowa). Piękne nowoczesne budownictwo, na nim kolorowe chińskie szyldy jak ornament. Staliśmy cały czas na redzie, bo przy skale nie ma normalnego nabrzeża z keją, więc dojeżdżało się motorówkami. Tu pierwszy raz widziałam riksze — żywe, nie motorowe. To robi przykre wrażenie.

To, co piszesz o festiwalu, zgadza się z tym, co przeczuwałam**. Musiał być artystyczny bałagan. Trudno, niech robią, co chcą. Ta książka Bergholc, o której wspominałaś, to „Czytelnik” — pt. Tu mówi Leningrad. Nic ważnego.

* Jedna ze współorganizatorek szczecińskiego festiwalu. — przyp. K. G.

** Chodzi o kolejny festiwal w Szczecinie, który zbliżał się już do swojego smutnego finału, czyli do przekształcenia w Festiwal Poezji Współczesnej, któremu będzie patronował Konstanty Ildefons — przyp. K. G.

Moje bardzo kochane dziecko, ciągle nie mogę pozbyć się myśli, że jestem okropnie daleko. Nie miałam tego nigdy na „Gałczyńskim”. Co za różnica w statkach — dzień i noc. Oczywiście to nie wpływa na mój zachwyt dla świata, który oglądam.

Kochanie, całuję z całego serca. Mama.

Mikołajku najmilszy! Cieszę się, że jesteś zdrów, dobrze się uczysz i jedziesz na dwa miesiące do Łącka. Tam popływasz sobie i pojeździsz konno. Ja oglądam w podróży mnóstwo ciekawych rzeczy, o których opowiem Ci po powrocie. Uściskaj ciotkę Bronię. Całuję Cię, mój najdroższy, bardzo mocno. Baba.