Kobe 24.6

Kochany Kijku! Pobyt w Tokio udał mi się nadzwyczajnie. Do Jokohamy na statek przyjechali ci Japończycy, o których już Ci pisałam: pan Kuda, polonista-tłumacz z żoną, i młoda dziewczyna, Kuniko, też polonistka. Niezwykle sympatyczni ludzie. Zabrali mnie do Tokio, to 40 minut jazdy koleją elektryczną. Nocowałam u siostry, nie, dawnej, z pierwszego męża, szwagierki pani Kudy. To bardzo ładny japoński dom z delikatnymi malowidłami, z matami i wewnętrznym ogródkiem, gdzie jest zjazd dla samochodu i bije fontanna. Wszystkie ściany się zasuwają. Jedyne nowoczesne przedmioty to telewizory i różne kuchenne urządzenia. Pan domu jest teatralnym perukarzem w wielkim stylu. Pokazywał mi fotografie aktorów w tych perukach i rozmaite przybrania do fryzur kobiecych. Ma tych przybrań pełne szuflady — z dżetu, z kamyków, z kwiatów, z jakichś blaszek, diademy, grzebienie, wszystko śliczne. To teatr, który gra wyłącznie klasyczne japońskie dramaty. Dom bardzo miły i gościnny, pełno młodzieży. Podobno to wielka rzadkość, żeby kogoś zaproszono. Nasz przedstawiciel PLO mówił, że mieszka tu już prawie 4 lata, a japońskiego domu jeszcze nigdy nie oglądał. Tak, że udało mi się. Tokio to kolos, nowoczesny, aż ultranowoczesny, jak miasto przyszłości. Niektóre domy przypominają statki kosmiczne. Architektura zróżnicowana i bardzo piękna, zwłaszcza stadion olimpijski. Starego Tokio nie widziałam, na to trzeba mieć więcej czasu. Powiedzieli mi, że przekłady wierszy ojca ukazywały się tu parokrotnie (w prasie), a jego nazwisko jest w encyklopedii. Dostałam list od Stasia Salińskiego o tych Kudach i już mu odpisałam, że byli itd. To on urządził, bo uprzedził ich zawczasu, jest z nimi w kontakcie.

Na statku była ambasadorowa z 17-letnią córką (naszą pasażerką) i pierwszy sekretarz z żoną i synem. Ten sekretarz idzie już w odstawkę i wraca do Polski z rodziną „Broniewskim”. Powrót klasyczny: do Rotterdamu, tam kupi wózek, pojeździ po Holandii i Belgii, i do domu. Zaokrętują się tu, w Kobe, przed samym wyjściem; byli tylko zobaczyć. Stary, który bardzo się szykował na przyjęcie ich, nie wytrzymał i schlał się za wcześnie, więc wystąpił przed ambasadorową w całej okazałości. Zdaje się, że była przerażona. Dziewczynka jedzie do Warszawy na stałe, żeby się uczyć. Cieszę się, że będą pasażerowie.

Dostałam list od mojego kapitana z Suezu. Chodzi do Indii na nowym statku „Stanisław Dubois”. Podał mi adres do Kolombo. Odpisałam. Jak inaczej pływało się z nim i w ogóle na „Gałczyńskim”! Chociaż, nie mogę powiedzieć, załoga jest bardzo miła i mnie lubi.

Kochanie, we wtorek będziemy w Szanghaju. Potem 6 dni drogi do Bangkoku, więc napisz wcześniej niż w połowie lipca. Oczywiście nie wiadomo, jak długo postoimy w Szanghaju.

Moja kochana córeczko, Ciebie i Mikołaja całuję z całego serca. Bądźcie tylko zdrowi, niech Wam się nic złego nie stanie. Bronię uściskaj. Twoja Mama.

Bangkok, 17.7.1966

Kijku Najdroższy! Twój list oczywiście czekał 10 dni (pieczątka Bangkoku jest już z 5 bm. — tu strasznie szybko docierają listy), bo Kitajcy naturalnie przetrzymali nas w Szanghaju 8 dni zamiast trzech. Z przepustką do Szanghaju nie miałam żadnych trudności. Byłam w pięknym antykwariacie (dla cudzoziemców), gdzie, mając pieniądze, można byłoby kupić bardzo fajne rzeczy. W porównaniu z cenami w Europie całkiem niedrogo, po prostu za pół ceny. To samo — futra (też dla obcokrajowców!). Miasto kiedyś nazywało się „perłą Wschodu”, domy budowane przez Anglików i Francuzów na początku wieku. Rzeka Jangcykiang, czyli Żółta, na której staliśmy, jest rzeczywiście żółta, szeroka i malownicza. Dżonki, sampany, barki, łodzie z olbrzymimi żaglami z bambusa albo drzewa — to wszystko do rybołówstwa i naturalnie uspołecznione. Biały człowiek na ulicy otoczony jest stale tłumem gapiów, co tym bardziej dziwi, że to Szanghaj, czyli olbrzym, jedenastomilionowy port, gdzie są statki z całego świata, czyli ciągle widać białych ludzi.*

Do Bangkoku przyszliśmy przedwczoraj, a dziś już wychodzimy. Zatrzymali nas (to też rzeka) o 20 km od portu i nikomu nie dali przepustki na brzeg oprócz pasażerów, którzy jako rodzina dyplomatyczna mają wizy Tajlandii. Jest ich troje: matka, ojciec i czternastoletni syn, najtypowsze bananowe dziecko, jakie widziałam. Jedzie z nimi córka ambasadora z Tokio, Danusia, 17 lat, do Warszawy, uczyć się. Ponieważ rodzina wysiada w Rotterdamie, będę musiała się nią zaopiekować i zabrać ze sobą do Warszawy.

Uroczystość szkolna w Otwocku rzeczywiście musiała być uciążliwa, dobrze jednak, że znów jakaś szkoła przybrała imię Ojca. Cieszę się, że festiwal szczeciński został podany w telewizji właśnie w tej formie. Kochanie, czy nasza maszyna nie jest zepsuta? Zauważyłam w Twoim liście, że prawie wszystkie duże litery wyskakują u góry. Błagam Cię — daj do reperacji — Marszałkowska za Wilczą — tam maszyna była kupiona.**

Płyniemy teraz: Singapur, Penang (mały port w Malezji, pół dnia), Aden, Port Said, Malta (port La Valletta), Rotterdam, Hamburg i niestety Rostock. Moja kochana córeczko, całuję Ciebie, bądźcie zdrowi, niech Wam się nic złego nie stanie. Mama.

* To nadmierne zainteresowanie białymi w Szanghaju latem 1966 roku początkowało sławetną „rewolucję kulturalną”. Już po powrocie do Polski Natalia dowiedziała się o jej kolejnych etapach. Wspominała, że w czasie jednego ze spacerów po mieście została opluta przez grupę podrostków; nie rozumiała wówczas, co zrodziło ową wrogość — przyp. K. G.

** Dziś owa maszyna stanowi własność Gabinetu Gałczyńskiego w szczecińskiej Książnicy Pomorskiej — przyp. K. G.

Kochany Mikołajku! Strasznie mi było przyjemnie przeczytać w liście Twojej Mamy, że masz tylko jedną czwórkę, a reszta same piątki. Kocham Cię za to jeszcze więcej. Opowiadałam naszej załodze o tych piątkach, wielu prosiło Cię pozdrowić. Przywiozę Ci ładny prezent. A na razie odpoczywaj, pływaj, biegaj. Oby Ci pogoda dopisała. Całuję Cię bardzo mocno. Baba.

PS Uściski dla Broni, jak wróci.

W Morzu Czerwonym, 7.8.66

Kochany Kijku, nie zdążyłam wysłać do Ciebie listu z Adenu i zmarnowałam dwa szylingi. Wszystko przez starego idiotę. Oddał mi twój list dopiero po moim powrocie z miasta, wyjść po południu nikt nie mógł, bo tam stan wyjątkowy i ze statków od 18-ej nie wypuszczają, ale opój mnie zapewnił, że wyruszamy dopiero następnego dnia w południe i mogę oddać list agentowi. Rzeczywiście napisałam, przykleiłam znaczek i obudziłam się o 7-ej rano w pełnym morzu. Aden jest ciekawy, ale nędzny i ponury, cały wśród wulkanicznych skał, w nowoczesnym śródmieściu mieszkają wyłącznie biali, arabska dzielnica się wali, na skałach cała kolonia bud skleconych ze starych skrzynek i tekturowych pudeł. Widziałam nędzne wielbłądy zaprzężone do wózków i całe stada kóz, które żywią się papierami ze śmietników, bo tu ani trawki, ani listeczka. Co parę kroków stoi angielski żołnierz z palcem na cynglu. Jeden wszedł za nami do sklepu, zapytał o narodowość i powiedział, że nie radzi iść w takim a takim kierunku, bo tam niebezpiecznie. Wśród tego wszystkiego dostojnie suną zawinięci w płachty Arabowie bardzo czarni, młode kobiety ładne, często ubrane po europejsku, stare w czerni, z zasłoniętą twarzą. W Morzu Czerwonym upał był nieludzki, od wczorajszego wieczoru już wieje świeży wiatr. Przed godziną szliśmy przez jakieś węższe miejsce, brzeg azjatycki widać było po prawej burcie, a po lewej, całkiem blisko — afrykański z Egiptem. Same nagie skały. Dziś o 22-ej mamy wejść w Kanał Sueski, a po 20 godzinach jazdy przez kanał do Port Saidu. Potem La Valletta na Malcie, Rotterdam i Hamburg. Zdaje się, że Rostock odpada, więc w Gdyni będę przed 1 września.

Kochanie, o śmierci Brzechwy wiedzieliśmy z naszej gazetki radiowej, a z „Przekroju” jeszcze dowiedziałam się, że umarła żona Seweryna Pollaka, natomiast zupełnie mnie oszołomiła wiadomość o ślubie Włodka*, byłam pewna, że jemu długo nie dadzą się ożenić. Opisałaś ten ślub tak plastycznie, że widziałam wszystko jak na własne oczy.

Na statku coraz większy bałagan, brud, dla załogi już od Japonii nie ma piwa, nie ma papierosów oprócz najdroższych, nie ma nic. Wszyscy z tego statku uciekają. Wyprawiłam moje „imieniny” (na katolicką Natalię), bo mnie do tego sprowokowali: po kolacji wódka, kanapki i kawa. Dla całej naszej mesy oficerskiej, czyli dla dwudziestu kilku osób. Jedzenie straszne. Ochmistrz podobny pijak jak kapitan, steward też zalany od obiadu do nocy, tylko rano trzeźwy. Jeżeli myślą, że się im wpiszę do księgi pamiątkowej, i to pochlebnie, bardzo się mylą. Na razie kończę i wyślę w Port Saidzie, już po otrzymaniu Twojego listu. Mama.

* Natalia wspomina o ślubie swojego chrześniaka, Włodzimierza Zagórskiego, obecnie profesora i dyrektora Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN — przyp. K. G.

Rotterdam 18.8.

Kochany Kijeczku. Od przedwczoraj stoimy w Rotterdamie. Od razu dostałam Twój list, wiem już, jak w domu i jaką kartkę Mikołaj napisał. Mam do Was prośbę: zabierzcie też do Warszawy Danusię. To córka ambasadora z Tokio. Obiecałam matce, że się nią zaopiekuję.

Malta była piękna, kolor nieba i wody jak na pocztówce. W Gibraltarze skończył się długi okres lepienia się: temperatura od razu spadła do 18 stopni. Kochanie, piszę krótko, bo lecę do miasta. Tu stoimy do 23-go. W Gdyni możemy być 28—29. Jeszcze wyślę radiodepeszę. Całuję i ściskam bardzo mocno. Już niedługo. Mama.