LUDWIK JERZY KERN [*]


W Dwóch teatrach Szaniawskiego występuje Chłopiec z deszczu. Piękna, poetycka postać, która zjawia się niewiadomo skąd. Otóż dla mnie takim Chłopcem z deszczu, tyle, że dorosłym, był Konstanty. Zawsze zjawiał się niespodziewanie i sprawiał wrażenie, jakby przyszedł z innego świata. I chyba istotnie tak było. Robił krok ze swojego poetyckiego świata w rzeczywistość, a potem znikał nie wiadomo gdzie, zupełnie jak ten Chłopiec z deszczu. Wszystko, za czym tak gonimy, te jakieś dobra doczesne, przyjemności i rozrywki, zupełnie go nie interesowało. On żył w specyficznym świecie swojej poezji. Życie właściwie miał bardzo ciężkie. (1999)

[KIRA GAŁCZYŃSKA, Zielony Konstanty]

(…)

Gałczyński wiosną 1946 roku wrócił z Zachodu.

Poezją Gałczyńskiego byłem opętany jeszcze przed wojną, jego jedyny tomik przepisywaliśmy w czasie okupacji odręcznie. Znałem wiersz Na dziwny a niespodziewany odjazd poety Konstantego, który Gałczyński dedykował sam sobie: „Więc odjeżdżasz oszuście, słodki szarlatanie, któryś kochał alkohol, cygara i czaple”. I wydrukowałem w Szpilkach przewrotkę tamtych strof: „Więc wróciłeś oszuście, słodki szarlatanie, / Któryś kochał alkohol, cygara i czaple, / Któryś był taumaturga, bufon i hochsztapler — / Wróciłeś, a więc pijmy. Cyk. Na powitanie”.

(…)

A szkoła teatralna?

Żona przyjaciela poprosiła, żebym jej towarzyszył na egzaminie do szkoły aktorskiej. W komisji siedzieli Węgrzyn, Korzeniewski, Woszczerowicz. I tak się zdarzyło, że zabrakło kandydatów na aktorów; pytano, czyby się jeszcze ktoś nie zgłosił. Jako młody człowiek błyskawicznie uczyłem się wierszy na pamięć, wystarczyło raz, dwa razy przeczytać. Zgłosiłem się i wyrecytowałem fragment Kolczyków Izoldy Gałczyńskiego, które akurat ukazały się w Odrodzeniu: „Były dwie siostry: Noc i ćmierć, / ćmierć większa, a Noc mniejsza, / Noc była piękna jak sen, a ćmierć, / ćmierć była jeszcze piękniejsza / — Hej nonny no! hej nonny ho! /ćmierć była jeszcze piękniejsza" Węgrzyn wyszedł za mną, ściska ręce: "Panie, piękne, co to jest?”. Nic więcej nie umiałem, ale i tak mnie przyjęli.

Szkoły pan jednak nie ukończył.

Bo Gałczyński mnie tam wprowadził i Gałczyński mnie stamtąd wyprowadził Wiosną 1948 roku PAP wysłał mnie do Krakowa. Załatwiłem, co miałem załatwić, i wyszedłem na Planty. Początek kwietnia, piękna pogoda. „Przejdę się” — pomyślałem i po kilku krokach nadziałem się na Gałczyńskiego. Przypadkowo miałem przy sobie jego Zaczarowaną dorożkę. „Co robisz? To chodź ze mną do redakcji” — powiedział Konstanty. Poszliśmy Plantami, ja — podekscytowany, bo Przekrój przy reszcie prasy to było królestwo niebieskie. Posłałem im nawet wierszyk, ale nie zamieścili. A Gałczyński dużo tam drukował i od razu wprowadził mnie do gabinetu Eilego. Ogromne biurko zawalone było rysunkami i tekstami, wszystko ręcznie pisane. „Marian, tu jest taki człowiek, który by nam się przydał”. Eile spojrzał z ukosa: „Dobrze, niech zostanie na tydzień na próbę”.

Jak wszedłem do Przekroju, tak tam zostałem. Już nie wróciłem do szkoły teatralnej ani do PAP-u. Nawet nie zapytałem, co z tego będę miał. Tego samego dnia Gałczyński zielonym atramentem wpisał mi na Zaczarowanej dorożce autograf: „Przekrojowemu koledze Ludwikowi Kernowi z podziękowaniem za kupienie tej książki za złotówkę — K.I Gałczyński. 6 IV 1948”. Był to jedyny dowód, że mam coś wspólnego z Przekrojem.

(…)

[Fragment wywiadu z Ludwikiem Jerzym Kernem, GAZETA WYBORCZA, 27.09.2010]