BOLESŁAW MICIŃSKI [*]


Pochylmy się nad wierszami Gałczyńskiego

Prof. Z. Łempicki w studium O literaturze, poezji i życiu określa dzieło literackie jako „nagromadzenie pewnego zapasu energii promieniującej na zewnątrz. Źródłem tej energii jest indywidualna struktura psychiczna twórcy.

Tak to lapidarnie, niezbyt co prawda ściśle, można byłoby sformułować zagadnienie związane z istotą dzieła literackiego. Rzecz jasna, w tym właśnie punkcie otwiera się ocena zagadnień i wątpliwości. Nie będziemy się w nich wikłać. A jeśli się już wywlokło na tzw. „czoło” naszych uwag zagadnienie „trudniejsze” i, jak się mówi, „oderwane”, to nie po to przecież, żeby utonąć w rozważaniach estetycznych, ale po to tylko, aby mając jakiś grunt pod nogami, odnaleźć wspólny punkt wyjścia. Trudno byłoby inaczej oświetlić twórczość K.I.Gałczyńskiego, którego oryginalność nie sprowadza się do jakichś tam nowych formalnych osiągnięć, ale tkwi po prostu w głębi samego twórczego procesu. I dlatego nie tyle nad dziełem, nad zbiorkiem energii, ile nad samym ź r ó d ł e m  tej energii dziś się zatrzymamy.

*  *  *

Ewolucję twórczego procesu dzieli zazwyczaj psychologia na szereg faz. W pierwszym okresie mamy jakby mgławicowy zarys, rozchybotany chaos wyobrażeń związanych jakąś wspólną tonacją uczuciową, dalej – erupcję koncepcji. Tu zaczyna się już selekcja, tu bezimienne jakby tory fantazji uzyskują swoją nazwę, konkretność, jedne gasną, drugie zapalają się nowymi barwami. A wreszcie idzie trzecia faza: rozbudowanie i szlifowanie pomysłu – płynny materiał krzepnie, zastyga i trudno już w nim odnaleźć pierwsze elementy twórczego procesu. A jeżeli odnajdziemy jego ślady, to podobne są one do odcisków fantastycznych paproci na bryle węgla.

Krytyka artystyczna rozwija się zazwyczaj a dwóch drogach. Bądź ogranicza się do bezpośrednio jakby danych elementów formy, analizuje i uwydatnia poetyckie chwyty, bądź idzie dalej i usiłuje z elementów formy odcyfrować osobowość twórcy. (…)

Czytelnik poezji Gałczyńskiego, który w elementach jego formy poetyckiej chce odnaleźć osobowość poety i pierwotny zarys koncepcji, staje zdumiony: nad jego głową szumi ogromny, pierwotny las, wspaniały i żywy. T a j e m n i c ą   b o w i e m   t w ó r c z o ś c i   G a ł c z y ń s k i e g o   j e s t   z d u m i e w a j ą c a   z d o l n o ś ć   u c h w y t y  w a n i a   i  u t r w a l a n i a  o w e j   p i e r w o t n e j   f a z y   t w ó r c z e g o   p r o c e s u.

Ten pierwszy, mgławicowy zarys, podobny do szkicu pod fiksatywem [1] jest już całością. Gałczyńskiego bowiem cechuje syntetyczna i spontaniczna wyobraźnia. Tu właśnie leży tajemnica jego oryginalności. Wielką ewolucję i konkretyzację poetyckiej inspiracji cechuje z reguły pewna schematyzacja, wtłaczanie płynnego chaosu w gotowe foremki. Rozproszone elementy łączą się grupami i wpadają w swoje formy (…)

Słowa bowiem ciążą do siebie wzajemnie nie tylko dzięki ich logicznemu związkowi, ale także dzięki wspólnej uczuciowej tonacji (dlatego to „fal” i „żal”   chodzą parami) oraz dzięki pewnej stałej zbieżności opartej na rutynie i konwencji (dlatego znów „Grecja” jest „pogodna” , a każdy „pasterz” chodzi z „fletem”).

W poezji Gałczyńskiego rzecz ma się zgoła inaczej, tu dyrektor   r z e ź n i   chodzi w  k o r o n k a c h. To rozszczepianie stałego związku zachodzącego między poszczególnymi słowami i całymi zdaniami wypływa nie tylko z wyrafinowanego smaku autora, ale także, jak się zdaje,   z owej zdumiewającej zdolności chwytywania słów krążących w pierwotnej mgławicy natchnienia, gdzie to:

…dopiero piszczałki się skarżą, to dopiero mruczą bębenki
szurum-burum, to dopiero cienie w cieniach,
barwy nie wygotowane,

kształty nie poprzebierane
jeszcze nie!…
jeszcze nic –
świat jest jak puste skrysztalenie zieleni,
jak łąka przed przelotem jeleni,
jak trumna albo gramofon za szybą.
(Bal u Salomonowa)

Tu musimy przypomnieć naszą definicję określającą dzieło literackie   jako zbiornik energii psychicznej promieniującej n a  z e w n ą t r z. „Założeniem oddziaływania – pisze prof. Łempicki – jest istnienie innych struktur psychicznych, struktur odbiorczych, które by tę energię przejmowały”.

Warunkiem pomyślnego odbioru jest, jak wiemy z radiofonii, nastrojenie aparatu na podobną długość fali, stąd „organizacje odbiorcze muszą mieć organizację analogiczną, pokrewną do struktury nadawczej, czyli twórcy”.

Stąd wypływa konieczność odnalezienia wspólnego języka i ukształtowania inspiracji w zrozumiałe formy. Muzyk dla nadania „długości swej fali” posługuje się specjalnymi formami rytmicznymi, często tanecznymi, tonacjami o określonym „znaczeniu” uczuciowym (dur-mol), i skrupulatnie zaznacza na partyturze: „maestoso”, „con fuoco” itd., i w ten sposób niejako usiłuje przerzucić pomost do słuchacza. Poeta dla „przetłumaczenia” swego natchnienia, dla oznaczenia wspólnego języka, dobiera słów o ustalonym „znaczeniu” semantycznym czy uczuciowym.

Istnieje jednak pewna kategoria twórców, którzy zdają się o d w r a c a ć   u s t a l o n y   p o r z ą d e k,   zamykać cierpienie w rytmie pogodnego menueta i uśmiechać się dla wyrażenia bólu. Tak uśmiechali się Mozart i Musset. Podobnie uśmiecha się Gałczyński. Stąd pewna trudność w należytym odczuciu jego poezji. Trzeba najpierw uchwycić pewien wątek jego twórczości, zrozumieć tajemnicze przestawienie znaków uczuciowych, aby spoza uśmiechu bufona i   ironisty wyłoniła się otchłań smutku, cierpienia i troski.

A kiedy potrafimy już odnaleźć szukaną długość fali, to dzięki owej tajemniczej zdolności utrwalania pierwszego mgławicowego zarysu, który się począł gdzieś „In imo pectore” [2], obcując z poezjami Gałczyńskiego, będziemy obcować z nim samym. Podobnych wzruszeń doznają ci, którzy pochylenia nad aparatem Roentgena widzą bijące, żywe serce.

Wstępne partie Balu u Salomona można zestawić z Wielkim Testamentem Villona.

*  *  *

Smutek Gałczyńskiego nie jest, jak to   się mówi, smutkiem „organicznym”, bólem autocentryka wpatrzonego we własny pępek i zamkniętego w kręgu własnych myśli, Gałczyńskiego bowiem cechuje fanatyczna, dickensowska miłość świata. Świata konkretnych przedmiotów, świata rzeczy i ludzi.

Naszym żonom daj oczy szafirowe,
niech mają srebrne palce i suknie hiacyntowe.
Naszym dzieciom pokarmy pożywne,
żeby rosły i były proste, a nie dziwne.
O kominie także nie zapomnij, Panie:
niech jada swą brzezinę na drugie śniadanie.
I o kota naszego zatroskaj się ładnie:
żeby mu ciepło było, kiedy śnieg upadnie.
Wróć zdrowie obłąkanym, kraj wybaw od wojny,
daj chwilę odpocznienia wszystkim niespokojnym.
(Pieśń cherubińska)

To już modlitwa, a nie stylizacja. To ukochanie świata rzeczy i ludzi wyklucza pesymizm. Gałczyński jest chwilami smutny, przeraźliwie smutny – nigdy nie jest pesymistą. „Smutek i pesymizm – pisze Chesterton w studium o Dickensie – poniekąd się wykluczają. Wszak smutek wypływa z przywiązania wartości do rzeczy, zaś pesymizm z zaprzeczenia ich wartości”. A przy tym Gałczyński uśmiecha się, uśmiecha każdym słowem – bo u ś m i e c h    j e s t    m o r a l n y m    o b o w i ą z k i e m    c z ł o w i e k a. W tym przestawieniu znaków uczuciowych leży tajemnica jego formalnej maestrii, heroizmu i miłości świata… „Zdecydowani optymiści, do których należał Dickens – pisze dalej Chesterton – nie są ze świata zadowoleni, nie mają nawet dla świata podziwu, są w nim po prostu zakochani”.

A przecież jak mówił La Rochefoucauld, kochamy raczej dla wad niż dla zalet i stąd: „Jeśli rymów w tym, co piszę, jest mało, to dlatego, że mało słodyczy w życiu”.

A i jakże się tu martwić, kiedy tyle w tym świecie radości i piękna?

Poeto, czy chcesz żeby było jeszcze piękniej?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Spójrz: te liście tak biegną, tak biegną nad twoją głową,
jak wieńce laurowe nad głowami biegnących cezarów.
Poeto, czy chcesz żeby było jeszcze piękniej?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Spójrz, ulice tutaj wykrzywione i schody są melodyjne.
(Canticum canticorum)

Mówiąc o zdumiewającej umiejętności chwytywania pierwszych zarysów poetyckiej koncepcji, nie miałem bynajmniej na myśli improwizatorstwa. Przeciwnie,   nad całą twórczością Gałczyńskiego dominuje świadoma myśl artystyczna i smuga refleksji zdaje się przenikać ową krążącą mgławicę słów. I jeszcze jedno: mgławica   g r a   - gra jak „szklane kręgi harmoniki”. Całą twórczość Gałczyńskiego przenika potężna muzyka. To nie są wiersze „melodyjne”. To poezja, która powstała z ducha muzyki. „Gwiezdnołapy niedźwiedź” nie przywędrował tu z andersenowskich bajek. Monstrum owe wylęgło się gdzieś w potężnym masywie muzyki Strawińskiego, a rytmy Balu u Salomona nanizane są na melodię diabelskiej skrzypeczki z przedziwnej Historii o żołnierzu.

Bo czyż  można głębiej zrozumieć Strawińskiego?

Strawiński (wybacz, że tak bez „mistrzu”, cynicznie),
ty byś lepiej te bębenki oddał przedwstępne,
te pierwsze chwile dziecinne, bezzębne,
te zarysy preludyjne,
te profile, jak mówi dziennikarz, elegijne […]

Ty byś wiedział,
jak podciąć gwiezdnołapego niedźwiedzia
i jak tknąć końcem fajki
w niezapominajki, w bajki,
w takie tony, które jeszcze nic nie znaczą,
ale piękne są i już jak dorośli płaczą.

*  *  *

I jeszcze jedna cytata:

Po skośnych górach z papierosem
i po księżycach, od których mdli,
wchodzę w świątynię bogini Li,
która stworzyła świat splunięciem.
Po świętej rzece   Irawadi
pływają światłą w Dzień Zaduszków,
a Li tymczasem leży łóżku,
która stworzyła świat splunięciem .
„Sedes in coelis ridet „ – Dawid
mówi tak w psalmie – sprawdzić można.
Jakże zazdroszczę ci, bezbożna
Li, co stworzyłaś   świat splunięciem!

Tak może pisać tylko człowiek, który nie umie   „spojrzeć na świat oczyma Piotra” i równocześnie kocha go sercem Piotra. Cierpieć można wtedy, kiedy się kocha bardzo mocno, bo „smutek wypływa z przywiązania wartości do rzeczy, zaś pesymizm z zaprzeczenia ich wartości”.

*  *  *

Gdy zwiedzie nas tancerka Mizi, gdy „Krakus” pędzący pod banderą do Młocin wpadnie na mieliznę, gdy żony nasze odnajdą w kominie tylko pajęczynę i pajączka, gdy dzieciom naszym zabraknie pokarmów pożywnych, by rosły i były proste, gdy Bóg nie zatroszczy się o kota, żeby mu było ciepło, gzy zdławią nas „nuda i bieda, myszy deszcz i Polska?, gdy utracimy wiarę nawet w to, że człowiek potrafi się zakręcić jak niebo i dłużej niż na sekundę – gdy bardzo będziemy spragnieni szczęścia:

Pochylmy się nad wierszami Gałczyńskiego
Pochylmy się nad wierszami Gałczyńskiego
Pochylmy się nad wierszami Gałczyńskiego.

[„Prosto z mostu” 1935 nr 13]

[Bolesław Miciński (1911 – 1943) filozof i pisarz; badał problematykę osobowości ludzkiej, ukazując jej dramatyczne przygody na przykładach wybranych bohaterów literackich i postaci historycznych, przede wszystkim Kanta. Autor m.in zbioru esejów Podróż do piekieł, rozprawy Portret Kanta, tomu poezji Chleb z Gietsemane.]

  1. fiksatyw – tu utrwalacz
  2. In imo pectore (łac.) – w głębi serca