Opowiedział mi swój sen


W grudniu 1930 roku, po przebudzeniu, opowiedział mi swój sen i zaraz usiadł do pisania. Dokładnie pamiętam początek: „Ten sen jest świeceniem kory mózgowej, jeżeli ona w ogóle może świecić”. I była droga wśród małych holenderskich domków, które wyglądały jak złe twarze. A w parku leżącym nad rzeką, na coraz wyższych tarasach, odbywała się zabawa w ogrodzie. Jakiś głos wołał: „Trzeba zapalić latarnie w altanach!”. To były końcowe słowa. Opowiadanie było piękne i nie było różnicy pomiędzy tym, co mówił po przebudzeniu, a tym co napisał. Powiedziałam, że jakby ktoś kierował jego ręką. Wtedy wykrzyknął: — „To ja dziękuję za taką twórczość!” I podarł rękopis na strzępy.

Nigdy więcej nie komentowałam w podobny sposób tego, co napisał. Wiedziałam, co się może stać.

W kilka dni później opowiedział mi inny sen, który sama zapisałam. Opowiadał o jakimś balu. Najpierw widział pustą ulicę w zimowym pejzażu i jedyny dom cały jarzący się od świateł. W owym domu trwały przygotowania do balu, chłopcy rozpylali zapachy, a drewniane pajace froterowały posadzki. Stopniowo napływają goście, zapełniają się sale i galerie. Ale nie ma gospodarza, nikt go nie zna. Tylko czasem słychać jego głos w telefonie…

Najbardziej niezwykłe wydały mi się owe pajace froterujące posadzki pustego wielkiego domu… Ale w opowieści Kota cały ten tajemniczy bal stawał się takim zagęszczeniem poezji, że mogłam tylko czekać, kiedy swój sen zapisze na papierze. Wiedziałam, że jeśli tak się stanie, powstanie coś niezwykłego.

[NATALIA GAŁCZYŃSKA]