• SŁOWO O INGE BARTSCH

INGE BARTSCH


Inge Bartsch, aktorka, po przewrocie zaginiona wśród tajemniczych okoliczności…
Oto słowo o Inge Bartsch,
w całej prostocie,
dla potomności.

Ona była ruda, ale niezupełnie — pewien połysk na włosach grasował —
żyła z Finkiem. Fink był reżyser. Przez snobizm komunizował
są tacy też — na Mazowieckiej).
A Inge? Inge miała w sobie jakiś smak niemiecki,
ten akcent w słowie „Mond” — księżyc… der Mond, im Monde…
A Fink był dureń i blondyn.

Historia prosta: właśnie przyjechałem z Polski…
Berlin… Berliiin… deszcz…
Fryderyk z żelaza jak niestrawność serce mi gniótł…
Nuda — i nagle cud!
Teatrzyk! Maleńkie serce w podziemiach!
Idzie piosenka: Autor: Kurt Tucholsky.

Widzę: Inge siedzi przy fortepianie,
śpiewa i gra; ach, jakaż musi być śliczna, gdy wstanie!
Wstała. Piersi miała małe, doskonałe,
i — wybaczcie mi państwo — brzuch
tak się cudownie pod suknią rysował,
że zacząłem bić brawo i wrzeszczeć: — Niech żyje brzuch!
aż pewien Anglik mruknął: — He's gone mad — On zwariował.
Przeszło lato, jesień i zima,
i jeszcze wiosna, i jeszcze jakieś lato,
i znowu jesień w mgłach jak w dymach.
(Jesieni jestem amator.)
Aż tu nagle pewnego dnia
zamach stanu. Coup d'état.
Zamach stanu nb. miał w sobie coś z gwiazdy betlejemskiej,
za którą ciągnęło 3 000 000 magików.

I wszystko stało się jak na scenie:
siedziałem z Ingą w Tiergartenie,
a jesień w Berlinie, w Tiergartenie,
to są, proszę państwa, takie struny…
Z drzew mgłą kurzyło,
wiatr niski jak bas —
i nagle Inge: — Wiffen Sie waf?
(Ona miała coś takiego w głosie czy w zębach.)
Wissen Sie was? Życie
mi się znudziło.

— Hm…
Spojrzałem na nią, papierosa ćmiąc —
nie jestem Wyspiański, ale bądź co bądź
to powiedzenie mnie wzruszyło.

Za późno: Rewolwer nie był większy od róży.
Pik! i Inge rozpoczęła podróże
w Au-delà, w metafizykę niemiecką.
Jakiś grubas, co siedział przy piwie,
nawet nie drgnął ani się nie zdziwił,
bo takie pik! to się mogło zabić najwyżej dziecko.
A potem miała jeszcze dłuższą rzęsę;
trup pachniał jesienią, czarną kawą, grzybami i nonsensem.

Bartsch Ingo!
Szkoda!
Twój talent to mogło być dużo szterlingów.
Inge Bartsch!!!

Wróciłem do hotelu.
40 fajek w jedną noc — pokój aż sczerniał od dymu…
Nie, to nie można tak: to jest zbyt proste: nuda,
tu trzeba, że się tak wyrażę,
przyszpilić jakieś komentarze —
że, czy ja wiem, że krwawa zbrodnia reżimu,
że podejrzana o semityzm,
że… marchew… w obozie… zgniłą…
Będzie na 300 wierszy artykuł znakomity.
(W Polsce zwany „kobyłą”.)

Powiedzmy, że to było na jesieni,
dajmy na to, trzy lata temu.
No, i jeśli redaktor nie zmieni,
pójdzie tak:
„Nie wytrzymała w dusznych klamrach systemu
Inge Bartsch, aktorka, po przewrocie zaginiona tajemniczych okoliczności…”
A na końcu może z Rilkego coś
o miłości,
o samotności,
a tytuł prosty. Inge Bartsch.

Szkoda.
Ładna.
Młoda.
Plecy jak perski aksamit.

I było w niej coś…
kobiece,
nieuchwytne,
dalekie,
coś, co trzeba chwytać pazurami.

1934