NIEDZIELA W BRUKSELI
Mówcie sobie, co chcecie,
Bruksela ma swój czar:
Dobrze w deszcz chodzić koło
Galerie des Beaux Arts.
Piwo zaraz na rogu,
pod wywieszką „Ange d'or”,
a owoce i kwiaty
naprzeciw Gare du Nord;
tamże, jeśli ochota
na dziewczyny i dzban
najzlocistszy (gdy słota):
Hôtel Duc de Brabant.
Na bułki „pistolety”,
na kawę mówili „fyltr”.
Ciężka Wenus belgijska
nosi we włosach mirt —
więc pan siada, powiada:
— Oh, mademoiselle,
(do tej Wenus) ja proszę:
embrassons nous, ma belle.
Oczywiście całuje,
tuż pod uchem, o! tam…
Jest niedziela w Brukseli
w Hôtel Duc de Brabant.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A wieczorem, kochani,
a wieczorem — oh, yes!
chodzą Amerykanie
i śmieją się do łez;
zatrzymują tramwaje,
grają psalm na gitarach,
księżyc z nieba ściągają
za półtora dolara;
ulica jak tanecznica
przed wariatami mknie;
wpinają jej tulipan
we włosy jak we mgłę.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
To niedziela w Brukseli
nad nami i przed nami —
srebrne drzewo dzwoniące,
obwieszone
papugami.
1946