WIT STWOSZ



I. NOCNA PORA
II. POLSKIE TERCYNY
III. ROBOTA
IV. SUPLIKACJE
V. MISTRZ KOCHAŁ ULICE
VI. MODLITWA MISTRZA
VII. KOMENTARZ PROZĄ
VIII. PIOSENKA O WICIE STWOSZU
IX. FINAŁ
X. PRZYPISY













I. NOCNA PORA




Jeszcze kur nie zapiał pierwszy.
Knot w glinianej lampie skwierczy.

Cień nad głową mistrza Wita
skalną paprocią zakwita.

Po ulicy wiatr szybuje,
ledwo wykusza nie urwie.

Od Wawelu wieje śniegiem.
Trwoga potrząsa człowiekiem.

Księżyc jak wisielec wisi.
Wnet w dzwony uderzą mnisi,

sznur ułapią paluszyska:
chwalże Pana, ziemia wszystka,

dzwonem, wszelkim instrumentem
Deum Omnipotentem.

Przez Grodzką leci szalony,
wydaje krakanie wrony,

wronim głosem gwarzy z gwiazdką,
zaraz miejska schwyci straż go.

Bokiem od Mariackiej Wieży
na powietrzu diabeł bieży,

gramoli się do księżyca.
Za węgłem stoi złoczyńca.

Przed gospodą w żółtych butach
leży beznosy hultaj,

ciężko dyszy, może kona,
przy nim latarka stłuczona.

śnieg po Krakowie hula,
leci, leci a leci.
Ciemno u biskupa i króla.
Ciemno na całym świecie.

Ciężka jest chwila przed brzaskiem.
Ciężko rodzi się świt.
W okno bite wichru wrzaskiem
patrzy Wit.

Co za noc!
Jaki żal
płynie na grzbiecie nocy jak na fali,
przez te chmury w kształcie gotyckich fial,
ostrołuków, kwiatonów, pinakli!

Noc księżycem jak pochodnią wywija.
W oczach ciemno mi. Jezus Maria!

Lampa moja skwierczy i dogasa.
O, nieszczęsna snycerzowa praca!

Kto mi choć jedną świeczkę zatli
na grobie za wszystkie blaski
moich Zwiastowań i Wniebowstąpień?

i gdzie mój grób? gdzie? w który jak dąb nocą
zwalę się i tylko sowy osierocę?

Tyle zgiełku. Tyle miast i bram.
Farby moje czas jak liście przemieni.
Ołtarz mój — samotny jak ja sam —
o, jesieni moja, jesieni!

Pieniądze? jak ćmy się rozlecą.
Sława? nieraz płakał, kto cię miał.
Przyjaźń? szukaj jej ze świecą
nocą, na wietrze, wśród skał.

Wiatr tylko płomyk ośwista
i zgasi, i czmychnie sobie.
A może właśnie tutaj, w tym Krakowie,
nareszcie moja przystań?

Może tu się nad robotą pochylę
i wszystko z siebie dam — i krew, i trzewia —
i rozzłocę, rozśpiewam moją biblię,
moją biblię z lipowego drzewa —

i zaszczepię burzliwe serce
w wielkich figur spojrzeniach i ruchach.
O, moje życie snycerskie,
łódeczko krucha —

II. POLSKIE TERCYNY




Wszystkie instrumenty
nie wyrażą tego,
co w sercu zamknięte:

i flet jest kaleką,
i organ, i arfa
śpiewają nietęgo;

nikt jeszcze nie narwał
wszystkich róż, co płoną
w łodyg kandelabrach;

i sam Dawid pono
nie umiał niekiedy
sprostać trudnym tonom,