ZARĘCZYNY JOHNA KEATSA


komedia


Dąb starej Anglii jest złoty, kiedy weń wali piorun.
Teraz jest biało, cisza zimowego wieczoru.
Miłość jest dębem złotym, spokój jest ninie.
John rzuca naręcza drew, aby było widniej w kominie.
Z pokoju, co się jak niebo otwiera, zaraz przybędzie Fanny,
siądzie obok i na licach mu się rozpłynie uśmiechem nieustannym.
John, nie bądź głupi, czemu robisz takie glupie miny?
Nie narzekaj na narzeczoną, dziś twoje zaręczyny.
Obrus będzie biały i mocny i na obrusie wino,
ej, głupi John, pocałujże się ze swoją piękną dziewczyną.
Jak ty, na oko spokojna, wewnątrz jest rzeką wrzącą,
dłonie—wachlarze wachlują gwiazdy, którym już nazbyt gorąco.
Ach, jak ten ogień trzaska i jak ogrzewa mile,
może w kominie stary Willy ucieszną gra krotofilę.
Dość tego, dzieci najdroższe, przejdźcie teraz do holu:
stoły się uginają i muzykanci swawolą,
ciotki z twarzami aniolów przelatują ponad tortami —
my tortu jeść nie będziemy, my się będziemy żywić ustami.
A kiedy wszyscy pójdą, to w wielkim, ponurym holu
usta Johna i Fanny jak zwierzęta się rozswawolą;
i usta z ustami złączone, z dłońmi splecione dłonie.
Lepsi, Goethe, od Hermana i Dorotei, kiedy tak siedzą na tronie,
Ona jest Niebem rozlewnym, on zasię Oceanem;
ona panią w atłasach, a on przy mieczu panem.
Oto koniec komedii. Aktorzy, się pośpieszajcie
tudzież dziwnych grymasów licom swych przydawajcie,
bo brawa jeszcze gotowe buchnąć przed sztuki końcem.
cyt… świt… na szybach baran… w szyby gołąb złocisty… małe… słodkie słońce.

„Kwadryga” 1928 nr 5