A Natalia jakby nic się nie stało, jakby nie padły te wszystkie ostre i karcące sygnatariuszy słowa, nie przestała uważać rozgrywanego wokół niej wydarzenia, do którego przygotowywała się i ona, i stocznia od przeszło pół roku, za znaczący epizod w żywej legendzie Gałczyńskiego: oto statek z tym nazwiskiem na burcie będzie pływał po morzach i oceanach świata. Przecież tylko to jest ważne! Tylko o tym będzie się pamiętać przez lata! I wy­po­wie­dzia­ła ową magiczną formułkę matki chrzestnej: „Płyń po morzach i oceanach świata, sław imię polskiego stocz­niow­ca i marynarza, i honor polskiej bandery. Nadaję ci imię «Konstanty Ildefons Gałczyński»”. Po tych słowach podniosła ozdobną siekierkę i z całej siły uderzyła nią w linę; zwolniła tym samym uwiązaną na jej końcu butelkę szampana, ta zaś siłą swego rozpędu rozbiła się o dziób statku; szampan prawidłowo równomiernie spryskał jego burtę. Do tego momentu i budowniczowie statku, i przyszła załoga przywiązują zawsze ogromne znaczenie: jeżeli butelka zostanie rozbita, a burta obficie spryskana, statek będzie pływał pod szczęśliwą gwiazdą! Ile razy mó­wio­no o tym Natalii! Ile razy pokazywano, jak ma uderzyć siekierką! I udało się!

Zwolnione teraz hamulce sprawiły, że kolos drgnął, majestatycznie spłynął na wodę, uderzył w nią z impetem swych wielu ton, następnie zakołysał się, parokrotnie przechylił na jedną i drugą burtę, po czym stanął. Natalia w stronę spływającego z pochylni „Gałczyńskiego” rzuciła jeszcze bukiet kwiatów…

W momencie, kiedy przecinała linę, w całej stoczni rozhuczały się potężne syreny. Wszystkie syreny w całej wiel­kiej stoczni i w porcie witały nowy statek! Zdarzyło się to po raz pierwszy w historii dotychczasowych szcze­ciń­skich wodowań… Natalia podniosła oczy do nieba; lśniły w nich łzy wielkiego wzruszenia…

Teraz, na tle wciąż huczących syren wystąpił Wojciech Siemion.

Natalia na pamiątkę tej chwili otrzymała siekierkę oraz szyjkę od butelki.

Orkiestra grała, ludzie bili brawo i wiwatowali. Były gratulacje, życzenia, uśmiechy… I wielkie wzruszenie.

Wszystko to działo się 27 maja 1964 roku.

W liście wysłanym dwa tygodnie po tym fakcie do kustosza Nieborowa, doktora Jana Wegnera, Natalia napisała między innymi: „Wodowanie było cudowną uroczystością. Czy Pan wie, że pomysł nadania statkowi tego imienia wyszedł od rady zakładowej stoczni? Ten moment wydaje mi się najbardziej wzruszający. Dzień był wspaniały, słoneczny, w stoczni pełno ludzi, dzieci z kwiatami, muzyka, orkiestra Filharmonii Szczecińskiej, chór studentów, recytujący Siemion, dokerzy w swoich malowniczych kombinezonach i hełmach jak hutnicy, marynarze, at­mos­fe­ra ludowej zabawy, tak charakterystyczna dla poezji Konstantego. Widziałam siebie na Kronice Filmowej i sły­sza­łam własny głos w audycji «Tydzień w kraju i na świecie». Matka chrzestna wypowiada bowiem tradycyjną for­mu­łę, która jest arcywzorem prostoty i zwięzłości: «Nadaję ci imię Konstanty Ildefons Gałczyński. Płyń przez mo­rza i oceany świata, nieś sławę polskiej bandery i polskich stoczniowców». Czy to nie piękne? Statek będzie chodził do portów Ameryki Południowej. Zaofiarowano mi jeden rejs. Skorzystam z niego w przyszłym roku. To jednak trwa trzy miesiące. Trzeba zaopatrzyć dom w pieniądze i w ogóle się przygotować. Rozpisałam się o tym statku, ale znam Pański stosunek do Konstantego i wiem, że Pan mi tego za złe nie weźmie. Do Nieborowa się nie wy­bie­ram, potrzebny mi dużo cichszy kąt, mam mnóstwo roboty…”.

Podniesienie bandery nastąpiło we wrześniu tego samego roku i w swą dziewiczą podróż do Ameryki Południowej „Gałczyński” wypłynął parę tygodni później. Pierwszym kapitanem został Jerzy Sebastian Kalwasiński.

Od tego dnia zaczęła się znajomość, zamieniona po latach w przyjaźń, między Natalią a kapitanem, a potem jego domem i najbliższymi. Wspólna podróż, a następnie korespondencja, trwająca niemal do końca życia Natalii, odwiedziny w Sopocie (bo tam mieszkał kapitan Kalwasiński) i w Warszawie, spotkania, telefony, żywe kontakty — wszystko to sprawiło, że już nigdy nie czuła się samotna, że miała sporą grupę nowych bliskich przyjaciół, że rodziły się jej całkiem nowe zainteresowania, pasje, niemal nawyki. Książki, które zacznie już niedługo pisać, zwią­żą ją jeszcze mocniej z morzem. Stanie się to po jej pierwszej podróży, w czasie której pomiędzy nią a załogą „Gał­czyń­skie­go” zadzierzgną się serdeczne więzy.

Ale zanim Natalia odkryje w sobie potrzebę umacniania swych związków z morzem, umocni się jej gorące uczucie dla Szczecina, gdzie przecież wszystko się zaczęło. Po każdym swoim powrocie, pytana o wrażenia, niezmiennie z zachwytem powtarzała słowa poety: „Tu wszystko jest morskie…”.

Była wdzięczna szczecinianom za ten szczególny rodzaj czułej pamięci o Konstantym, za wszystkie inicjatywy, które rodziły się w mieście i które miały za cel owo wymarzone przez niego ocalenie od zapomnienia…

[KIRA GAŁCZYŃSKA, Srebrna Natalia]