1.X.42

(data stempla, pierwsza z dwóch kartek; z braku miejsca wiersz nie ma nawet tytułu, brak też jakiegokolwiek dopisku K.I.G. do żony). Kartka adresowana na ul. Czarnieckiego, adres nadawcy j.w.

To nic, że droga daleka,
że trzeba tęsknić i czekać,
wieczór już blisko i anioł, i Ty i Betlejem;
a nadto Pan Bóg niesrogi
kwiatuszków nasiał wzdłuż drogi,
a każdy kwiatek powiada:
— Miejcie nadzieję!

To nic, że wędrówka się dłuży,
wiedzie mnie woń dzikiej róży
i serce moje do twego ciągle się śmieje.
Już jutro padniesz spłakana
w ramiona moje, kochana,
kwiatki przy drodze tak proszą:
— Miejcie nadzieję.

?

Następny list zaginął. Wiadomo jedynie, że na nim przesłany został wiersz „Dzika róża”, sygnalizowany jakby w powyższym wierszu bez tytułu. Data jego powstania to ten sam 1942 rok. Wiersz był drukowany w warszawskiej prasie podziemnej.

DZIKA RÓŻA

Za Dzikiej Róży zapachem idź
na zawsze upojony wśród dróg —
będzie cię wiódł jak czarodziejski flet
i będziesz szedł, i będziesz szedł,
aż zobaczysz furtkę i próg.

Dla Dzikiej Róży najcięższe znieś
i dla niej nawiewaj modre sny.
Jeszcze trochę. Jeszcze parę zbóż.
I te olchy. Widzisz. I już —
będzie: wieczór, gwiazdy i łzy.

O Dzikiej Róży droga śpiewa pieśń
i śmieje się, złoty znacząc ślad.
Dzika Różo! Świecisz przez mrok.
Dzika Różo! Słyszysz mój krok?
Idę — twój zakochany wiatr.

12.VI.44

(data stempla). List adresowany na ul. Czarnieckiego, adres nadawcy — bez zmian.

Chwała Najświętszej Maryi Pannie!

8.VI.44.

Kochana, donoszę Ci w tym liście, że jestem zdrów i syty, a czuję się doskonale. Proszę Cię, napisz mi zaraz, jak wyglądała Kira na pokazowej lekcji. Bardzo jestem wdzięczny Panu Bogu, że tak zgodził się na to, żebyśmy naszą córeczkę uczyli tańca. Pozdrów, proszę, serdecznie Lucjanów. Mam nadzieję, że lata rozłąki i doświadczeń zmieniły jego, Lucjana, serce w stosunku do mnie, bo wiem, że był kiedyś, kiedyś na mnie zagniewany. Bardzo proszę Boga, żeby mi pozwolił i jemu rzucić się na szyję i ręce Stryjenki i buzię Jacusia ucałować. Proszę, przeczytaj ten list Lucjanom. I pozdrów wszystkich, wszystkich: Marynę, Jerzego, Bożenkę i Włodzimka, za którego zdrowie modlę się gorąco. Serwus piękna i moja! Kot.

(Wspomniany tu Lucjan był młodszym o osiemnaście lat bratem ojca poety. Urodzony w grudniu 1894 roku w Warszawie, ożenił się w roku 1929 z Kazimierą Majewską z Aleksandrowa Kujawskiego). Jest to ostatni list, otrzymany przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Przeżyłyśmy je z Mamą i Babcią w Warszawie, w gościnnym domu Zofii Żołądkowskiej, w domku na ulicy Czrnieckiego. 3 października, wraz z innymi mieszkańcami Żoliborza, wypędzono nas z tego domu i w wielkim transporcie znalazłyśmy się w obozie w Pruszkowie. Matka była już ciężko chora. Po kilkunastu dniach trudnego życia w obozie, zostałyśmy z niego zwolnione dzięki staraniom Jarosława Iwaszkiewicza. Wypoczynek w Stawisku, pełnym ludzi, takich samych rozbitków jak my, trwał kilkanaście dni. Zgodnie życzeniem Mamy, wyprawiono nas do Kalisza, jej rodzinnego miasta. Dziwnie jednak przebiegła ta podróż, bowiem zamiast w Kaliszu, wylądowałyśmy w Krakowie. Z dworca — dwie kobiety i dziecko — zabrał do swego domu w Bronowicach, najzupełniej przypadkowy kolejarz, po prostu dobry człowiek. Był grudzień 1944 roku. Natalia była wziąż chora. Kiedy tylko poczuła się nieco lepiej, nasi dobrzy bronowiccy opiekunowie, wyprawili nas, tym razem bez komplikacji, do Kalisza. Informacje te wyjaśniają zmienność adresów Natalii, a także jeden z powodów zaginięcia wielu listów, w których znanym nam zwyczajem K.I.G. przesyłał także wiersze. Oto jeszcze dwa z roku 1944, których rękopisy zaginęły. Z przekazu Natalii wiadomo, że pisane były na blankietach jenieckiej poczty. Pierwszy nie miał tytułu, stworzyły go początkowe słowa wiersza):

Dopiero gdy wzejdzie księżyc i swoje myśli uparte
zacznie spisywać niebiesko jak Herman dla Doroty,
idę do twoich oczu i stawiam przed nimi warte:
Popo i Serafina — dwa moje wierne koty.

Więc koty stają na straży i nic mi już nie potrzeba,
bo wiem, że pod strażą mych kotów nic się twym oczom nie stanie,
twój sen tylko jeszcze okrążę, osnuję i przed świtaniem
jak księżyc wieczny i śmiesznym wracam z kotami do nieba.

Stalag Altengrabow, 27 listopada 1944

Drugi wiersz ma już tytuł: MATKA BOSKA STALAGÓW

Była już prawie zima, lecz wiatr południowy dmuchał
I pachniał wstążkami dziewcząt. A był bliski drutom
bukowy las, a buki były podobne nutom.
Stamtąd wyszła do jeńca i powiedziała: — Posłuchaj!